Pogoda nie sprawiła niespodzianki, wszyscy spodziewali się opadów. Dobrze, że kierowcy w ogóle mogli się pościgać, a kuriozalna sytuacja z toru Spa z poprzedniego roku nie powtórzyła się na nitce Suzuki. Max Verstappen nie stracił głowy po nieco gorszym starcie niż Leclerc. Utrzymał prowadzenie i zwiększył tak swoją przewagę, że półtorej minuty przed końcem wyścigu Monakijczyk z czerwonego ferrari znajdował się aż 24 s za zawodnikiem Red Bulla. Na pewno zespół pomógł Verstappenowi choćby w tym, że podczas zmiany opon z deszczowych na przejściowe pit stop pretendenta do tytułu mistrza świata 2022 zajął mechanikom 2,7 s, podczas gdy Ferrari zmieniało ogumienie Leclerca aż 3,8 s! Później Leclerc tylko tracił do lidera i do końca bronił się przed Perezem, któremu od razu powinien ustąpić miejsca za przestrzelenie szykany na ostatnim okrążeniu. Kara pięciu sekund dla Charlesa tylko przypieczętowała dublet Red Bulla - kierowca Ferrari chyba i tak nie obroniłby się po oddaniu pozycji